wtorek, 1 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 1

W samo południe Paula stała przed bramą, do rezydencji Pana Astor. Dziewczyna wzięła dwa głębokie wdechy, po czym ze świstem wypuściła powietrze ze swoich ust. Stres przesiąkł całe jej ciało oraz umysł. Nie potrafiła opanować swoich drżących dłoni. Zawsze tak reagowała, gdy miała rozmawiać z obcą osobą. Od dziecka była taka wstydliwa. Nienawidziła tego u siebie najbardziej, ze wszystkich swoich wad.
  Po dłuższym wahaniu zadzwoniła domofonem do posiadłości. Nie czekała dłużej niż pięć sekund, a brama zaczęła otwierać się przed nią. Kobieta weszła niepewnie, po czym zmierzyła chodnikiem, wyłożonym kostką brukową, prosto w stronę domu, a raczej pałacu.
  Dookoła otaczały ją drzewa. Żadnej żywej duszy nie było w pobliżu. Po dotarciu przed drzwi, zostały one od razu uchylone przez kamerdynera w czarnym, eleganckim smokingu. Mężczyzna zaprosił Paulę do środka gestem ręki.
  Dziewczyna weszła pospiesznie rumieniąc się. Poczuła się trochę niezręcznie. Pierwszy raz miała do czynienia z tak wysoką kulturą. Kompletnie nie wiedziała jak się zachować. Nigdy jeszcze nie została zaproszona do czyjegoś domu przez kamerdynera! Miała nadzieje, że ciotka załatwiła jej normalną posadę, na której dobrze zarobi i będzie czuć się swobodnie. Cóż… przynajmniej zarobki będą się zgadzały – pomyślała dziewczyna rozglądając się po holu.
  Przed dziewczyną rozpostarły się szerokie schody prowadzące do góry oraz w dół, po obu stronach. Obręcze były złote, natomiast każdy schodek miał czerwony dywan. Na suficie wisiał ogromny, kryształowy żyrandol. Na ścianach natomiast widniały portrety dostojnych ludzi, których dziewczyna znikąd nie kojarzyła.
 - Proszę tędy – odezwał się nagle kamerdyner, który wcześniej otworzył drzwi. Nie obracając się ruszył wprost do prawego korytarza. Paula poszła za nim. Zaraz jednak stanęli przed dębowymi drzwiami.
 - Proszę zaczekać – odezwał się ponownie mężczyzna. Tym razem wskazał na fotel, który stał w korytarzu. Dziewczyna usiadła na nim spięta. Był bardzo twardy, ale na pewno wygodniejszy od podłogi.
 - Jest pani spragniona, albo głodna? – spytał mężczyzna. Jego ton wciąż pozostawał obojętny. Dziewczyna pokręciła głową, po czym odprowadziła mężczyznę do końca korytarza. Potem została zupełnie sama.
  Czekając zaczęła w głowie przypominać sobie najważniejsze informacje. Nazywam się Paula Kucharska. Mam dwadzieścia cztery lata. Z pochodzenia jestem Polką. Mieszkam obecnie w Londynie wraz z ciotką. Mam średnie wykształcenie… - wymieniała, gdy wtem drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.
  Paula poderwała się z siedzenia, jak poparzona. Szybkim ruchem wygładziła swoją sukienkę, a na jej ustach pojawił się sztuczny, zbyt szeroki uśmiech. Dwa dni przygotowywała się do tego spotkania. Przećwiczyła odpowiedzi na wszelkie, możliwe pytania. Mimo tego nie potrafiła się opanować. Jej puls skoczył, gdy tylko uświadomiła sobie, że nadszedł czas ostatecznej rozmowy.
 - Pani Kucharska? – dobiegło pytanie z gabinetu. Nikt z pokoju natomiast nie wyszedł. Dziewczyna, niemalże krzyknęła w odpowiedzi krótkie – tak. Obawiała się że mężczyzna, jak stwierdziła po głosie, jej nie usłyszy. Myliła się. Doskonale ją usłyszał i zaprosił do środka.
  Paula weszła nieśmiało, po czym zamknęła za sobą drzwi. W pokoju pachniało cytrynowym odświeżaczem powietrza oraz świeżym papierem, prosto z drukarni. Zapach zestresował dziewczynę jeszcze bardziej.
  Za biurkiem siedział przystojny i młody mężczyzna. Dziewczyna od razu się zarumieniła, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Jego oczy były ciemne, a usta wąskie. Cerę miał lekko opaloną. Wyglądał na co najmniej osiemnaście lat.    Mężczyzna wskazał dziewczynie fotel przed nim. Usiadła bezgłośnie, po czym przywitała się uprzejmie. W odpowiedzi usłyszała swoje imię. Jego głos był twardy i surowy.
 - Paulo, mogę tak do ciebie mówić? – spytał. To pytanie musiało być retoryczne, gdyż nie czekał na odpowiedź, jaką dziewczyna miała już na końcu języka – ubiegasz się o posadę kucharki, tak?
  Co za tupet! – pomyślała Paula, lecz zaraz kiwnęła głową. Widząc jak mężczyzna na jej odpowiedź uniósł swoją prawą brew odparła:
 - T-tak.
 - W takim razie proszę o podpisanie umowy – mężczyzna podsunął dziewczynie jakąś kartkę pod nos, wraz z długopisem. - Znasz warunki? Twój pokój znajduję się na pierwszym piętrze z łazienką i garderobą. Śniadanie jadamy o ósmej, obiad najlepiej w południe, a kolacje jedynie w weekendy. Nie mamy czasu w tygodniu. Rozumiesz, prawda? – mężczyzna zaśmiał się cicho, po czym znów spoważniał. – Co miesiąc będziesz otrzymywała sześć tysięcy netto. 
  Paula patrzyła tępo w dokument przed sobą. Sądziła, że wszystko potrwa znaczeni dłużej. Inaczej wyobrażała sobie rozmowę kwalifikacyjną. Żadnych trudnych pytań. Żadnego tygodnia próbnego. Siedziała przed nim kompletnie zaskoczona. Dziewczyna, gdy już doszła do siebie podpisała umowę, nie czytając jej wcześniej. Sześć tysięcy – pomyślała zszokowana. Nie sądziła, że tyle może otrzymać za śmieszną pracę, jako kucharka. Ze szczęścia cała płonęła od środka. Tylko, po co te wszystkie moje starania i nerwy – pomyślała.
 - Nazywam się Astor Marshall. Witam cię! Liczę, że się nie zawiodę – odparł mężczyzna pospiesznie zabierając podpisany dokument z przed oczu Pauli. Marshall zaraz potem wstał i włożył go do segregatora, który leżał od początku na biurku.
  - Proszę teraz o skierowanie się do swojego pokoju. Jeżeli będziesz czegoś potrzebować będę tu, w swoim gabinecie – oznajmił mężczyzna wychodząc zza biurka. Wszelkie pytania i instrukcję odnośnie twojej pracy otrzymasz jutro od szefowej kuchni. Ma na imię Edyta. Myślę, że szybko ją rozpoznasz. Mój kamerdyner zaprowadzi cię tym czasem do siebie, a jutro do kuchni. Jakieś pytania?
 - Nie, dziękuje – pokręciła głową.
  Pan Astor od razu przypadł Pauli do gustu, wydawał się być uczciwym człowiekiem. Dziewczyna cieszyła się że tak szybko dostała pracę. Szczególnie cieszyło ją wynagrodzenie. Marshall wyprowadził dziewczynę z gabinetu, po czym dodał na koniec:
 - Aha, bym zapomniał! Proszę mi mówić Marshall.
 - Oczywiście. Marshall – odparła Paula, po czym poszła za kamerdynerem oczarowana i wesoła jak nigdy wcześniej. Euforia rozdzierała ją od środka. Nie mogła się doczekać pierwszej wypłaty. W najśmielszych snach nie śniła o tylu pieniądzach.
                                                                            ***
  Paula gotowała już od całego tygodnia u Pana Astor. Każdego dnia mężczyzna odwiedzał ją w jej pokoju. Cieszyła się za każdym razem jak małe dziecko, gdy pytał ją o nastrój i kontakty z innymi pracownikami. Czuła się ważna. Dziewczyna zawsze z wielkim zafascynowaniem opowiadała o całym swoim dniu. Sądziła, że to na pewno nudzi kogoś takiego jak Marshall, jednak on zapytany odpowiedział, że mógłby jej słuchać cały dzień.   Uśmiechnęła się skromnie na te słowa. W środku natomiast jej serce przyspieszyło do nieludzkiego tempa. Nie potrafiła opanować swojej radości i ekscytacji.
 Dwudziestopięciolatka dzień w dzień gotowała z miłością i cieszyła się, gdy słyszała od kelnerek pochwały przekazane dla niej od Marshalla. Za każdym razem wstając o szóstej, wiedziała już co dzisiaj przyrządzi na śniadanie, obiad i kolację w weekendy. Przed spaniem zawsze szukała to nowych przepisów w bibliotece Marshalla, znajdowała się ona na trzecim piętrze. Z każdym dniem chciała być jak najlepsza w swojej pracy dla niego.
  Pewnego dnia Paula spędzała swoją wolną godzinę spacerując po korytarzu na parterze. Celowo zmierzyła w stronę gabinetu Marshalla. Miała nadzieje, że go tam zastanie. Dziewczyna, gdy dostrzegła, że drzwi od gabinetu są otwarte zajrzała nie śmiało do środka – niby przypadkiem. Mężczyzna na jej widok uśmiechnął się szelmowsko.
 - Witam moją ulubioną kucharkę – przywitał ją wstając od biurka. Zaczął zbliżać się do niej powoli.
  Dziewczyna poczuła mocny ścisk w podbrzuszu. Zalała ją fala pożądania. Nie potrafiła się powstrzymać, gdy Marshall zaczął całować ją najpierw powoli i delikatnie, a później namiętnie. Nie stawiała oporu. Niczym zgłodniałe zwierzę rzucił się na nią. Zerwał z niej ubrania. Paula nie zorientowała się kiedy sam zdążył zdjąć z siebie ubrania. Chwycił dziewczynę w pasie, która owinęła nogi wokół jego bioder i posadził ją na blacie biurka, po czym wszedł w nią mocno i okrutnie. Paula wydała z siebie przeciągły jęk rozkoszy.
                                                                             ***
  Kolejne dni mijały Pauli podobnie. Najpierw godzinka rano w kuchni, potem w jego gabinecie. Później szybkie ogarnięcie się i znów biegła do kuchni, gdzie odbywało się przesłuchanie ze strony jej kolegów i koleżanek z pracy o to gdzie była. W odpowiedzi dziewczyna uśmiechała się lubieżnie, a na jej policzkach pojawiały się ogromne rumieńce. Najgorsze były rozmowy z Edytą. Kobieta była młoda i również rządna miłosnych przygód. Była zazdrosna, domyślając się relacji między Panem Marshallem, a Paulą. W zamian kazała dziewczynie zostawać do późnych godzin w kuchni i sprzątać po wszystkich.
  Dziewczyna z wielkim spokojem znosiła humory Edyty i bez większych oporów robiła co jej kazała. Liczył się dla niej tylko Marshall. Dla niego mogłaby pracować nawet cały dzień i noc.
  Po trzech miesiącach pracy u Marshalla, dziewczyna w nocy postanowiła wybrać się do swojego kochanka. Nie potrafiła dłużej tak żyć. Marzyła, aby zasypiać i budzić się koło niego. Chciała witać go słodkimi pocałunkami, składanym mu na ustach, każdego poranka.
  Późną nocą, gdy wszyscy już zasnęli dziewczyna wymknęła się ze swojego pokoju. Zmierzyła długim korytarzem w stronę drzwi. Panował chłód przez co na jej skórze pojawiła się gęsia skórka. Żałowała, że nie zabrała ze sobą żadnego koca.
  Zbliżała się do schodów, gdy wtem zza drzwi, które mijała usłyszała cichy, kobiecy jęk. Nie był to jęk rozkoszy, lecz cierpienia. Dziewczyna przerażona przywarło ucho do drzwi, zza których dochodziły odgłosy. Paula od razu pomyślała, o którejś ze swoich koleżanek z pracy.
  Bez zastanowienia pociągnęła delikatnie klamkę i weszła do środka. Spodziewała się ujrzeć, którąś dziewczynę z kuchni albo pracownicę Marshalla. Zamiast tego ujrzała coś o wiele bardziej przerażającego.
  Paula stanęła w pokoju bez okien o białych ścianach. Wyglądem przypominał izolatkę, jednak na środku stał mały taboret, a podłoga nie lśniła bielą, lecz szarością. Była wysmarowana również jakąś tajemniczą bordową cieczą oraz beżową. W pokoju unosił się intensywny zapach zgnilizny i moczu. Dziewczyna zasłoniła nos i usta ręką, aby nie czuć smrodu.
  Podeszła do taboretu, gdy wtem drzwi za nią zamknęły się z głośnym trzaskiem. Obróciła się przerażona z napięciem i wrzasnęła na widok dziewczyny, która siedziała na podłodze, pod drzwiami.
  Nieznajoma miała krótkie i potargane włosy. Były one posklejane i całe usmarowane, czymś brązowym. Jej oczy były podkrążone a kostki u nóg zdeformowane. Same stopy były wygięte w odwrotną stronę – jakby założone, tył na przód. Potargane ciuchy dziewczyny były przesiąknięte, krwią? – pomyślała wystraszona Paula. To, jednak nie stopy ani ciuchy dziewczyny były najgorsze w całym tym okropnym widoku. Dziewczyna nie miała obu rąk. Były one wyraźnie wyrwane! Boże są wyrwane! – pomyślała zszokowana Paula. Jak ona jeszcze żyje?! – zastanowiła się cofając pod równoległą do drzwi ścianę.
 - Jak masz na imię? – spytała Paula, przełykając głośno ślinę. Chciała sprowadzić pomoc, zawołać Marshalla. Jednak najpierw chciała poznać imię dziewczyny i dowiedzieć się co jej się stało.
  Czekała pięć minut, dziesięć minut. Paula nie wytrzymała zadała ponownie to samo pytanie. Znów cisza. Dziewczyna nie mogąc dłużej czekać ruszyła w stronę wyjścia, aby wezwać pomoc, gdy wtem dziewczyna otworzyła szeroko usta.
  Paula zasłoniła usta głośno nabierając powietrza. Niemalże zemdlała, gdy zobaczyła, że dziewczynie nie ma języka. Boże! Kto jej to zrobił?! – pomyślała zszokowana.
  Miała już wezwać krzyczeć, gdy wtem do pokoju wszedł Marshall. Mocno otworzył drzwi przez co pokrzywdzona dziewczyna upadła twarzą na ziemię.
  Paula podbiegła do niej natychmiast, aby jej pomóc. Cieszyła się że Marshall tu przyszedł. Czuła się znacznie bezpieczniej. Mężczyzna w przeciwieństwie do niej nie był zdziwiony widokiem kobiety.
 - Co ty tu robisz?! – zagrzmiał srogo. Poraniona dziewczyna zaczęła trząść się i krzyczeć ochryple.
 - Usłyszałam krzyki – odpowiedziała Paula wstając z ziemi. Nie widziała powodów, aby się bać. Mężczyzna podszedł do niej szybko i gwałtownie złapał ją za nadgarstek, po czym z nienaturalną siła rzucił jej ciałem o ścianę.
 - Głupia suko! Nie nauczyli cię w domu kultury! – Zaczął krzyczeć jak szaleniec.
  Paula nie mogła się ruszyć z ziemi. Obawiała się, że mężczyzna uszkodził jej kręgosłup. Chciała coś powiedzieć, lecz kiedy otworzyła usta poleciła z nich strużka krwi. Wystraszona  zaczęła nerwowo oddychać przez nos. Płuca zbyt mocno ją bolały. Piszczało jej w uszach, a ton w jakim odzywał się Marshall przerażał ją. Nie rozumiała co się z nim stało. Gdzie zniknął jej ukochany mężczyzna, z którym to wczoraj marzyła o wspólnych wakacjach na gorących wyspach greckich.
  Dziewczyna dźwignęła się z trudem na czworaka, lecz zaraz poczuła ciężar na swoich plecach, który wywołał silny i przyduszający ból w jej klatce piersiowej. Paula krzyknęła z bólu, dusząc się za razem.  Marshall przycisnął ją z powrotem do ziemi, swoim butem,  po czym zagroził, patrząc na nią złowrogimi oczami:
 - Zamknij się, albo skończysz jak ona –wskazał na dziewczynę bez rąk i języka. Ta z kolei skuliła swoją głowę, chowając za nogami. Wyraźnie była przerażona.
  M-marshall… co… co się stało? – wychrypiała przez gardło. Mężczyzna kopnął ją w brzuch, zaraz po jej pytaniu.
  Dziewczyna zasłoniła swoją twarz rękoma i skuliła się w kłębek. Bała się. Pierwszy raz tak bardzo się bała. Nie potrafiła się obronić. Miała nadzieje, że zaraz się obudzi. Zobaczy obok siebie jego spokojną i łagodną twarz. Tą, którą znała odkąd się poznali. To wszystko natomiast okażę się jednym wielkim koszmarem. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Zamiast tego Marshall zostawił ją obolałą i zranioną pod ścianą i wyszedł zamykając drzwi z głośnym trzaskiem za sobą drzwi.
  Dziewczyna po jego wyjściu poczołgała się pod drzwi i zaczęła w nie walić pięściami z całych sił aż te nie zrobiły się całe sine i krzyczała na tyle długo i głośno aż nie straciła zupełnie swojego głosu.
  Dni i noce mijały, a ona z każdym dniem traciła nadzieje na ujrzenie światła dziennego. Mężczyzna nie przyszedł ani razu. Jej współtowarzyszka nie rozmawiała (ciężko jest rozmawiać bez języka), więc mówiła sama do sobie. Dziewczyna mogła czasem jedynie skinąć głową. Jedzenie przynosił im kamerdyner. Ten sam kamerdyner, który przywitał pierwszego dnia pracy Paulę.  Mężczyzna kiedy miał tylko okazję brał, którąś z nich i gwałcił aż ta nie straciła przytomności. Był równie okrutny jak właściciel tej przeklętej rezydencji, w której to Paula miała zacząć nowe życie. Do tej pory pamięta słowa ciotki: Dziecko, lepszej pracy nie mogłabyś sobie wymarzyć! Miałaś rację ciociu – pomyślała dziewczyna śmiejąc się głośno.
  Paula dostała pracę, jakiej nie dostał żaden człowiek.
                                                                               ***
   Marshall zaraz po incydencie, który zadział się na pierwszym piętrze skierował się do jadalni, gdzie czekał na niego brat wraz z Kristoferem oraz Vanessą.
 - Co zamierzasz z nimi tak właściwie zrobić? – spytał Kris, gdy Marshall zasiadł na swoim miejscu.
 - Zobaczysz w swoim czasie mój miły. Potrzebuje jeszcze dwóch dziewcząt do tego obrzędu – odparła dziewczyna pochylając się nad swoim pustym talerzem.
 - Nie nazywaj go swoim miłym – odparł obojętnym tonem Marshall.
 - A co zazdrosny? – przekomarzała się z nim Vanessa.
 - To obleśne – odparł Marshall patrząc tępo przed siebie.
 - Gabriel, a ty co o tym sądzisz? – spytał Kristofer brata Marshalla.
 - O miłym? – spytał demon z wyraźnym rozbawieniem na ustach.
 - Chodziło mi raczej o te dwie na piętrze.
  Gabriel wzruszył obojętnie ramionami, po czym dodał – z chęcią obejrzę cały ten marny spektakl.
 - Sam jesteś marny! – warknęła dziewczyna, gdy wtem kelnerzy zaczęli wnosić na tacach dzisiejszy obiad. Wszyscy zamilkli, ponieważ w powietrzu dało się wyczuć intensywny zapach ludzkiej krwi, któremu nikt z ich czwórki nie był w stanie się oprzeć.
________________________________________________________________________________
WITAM! ZAPRASZAM WAS SERDECZNIE DO PIERWSZEGO ROZDZIAŁU. MAM NADZIEJE, ŻE DO ZOBACZENIA. MIŁEGO CZYTANIA I PAMIĘTAJCIE - NIE WOLNO UFAĆ OBCYM... 


PROLOG

  Andrea, gdy się ocknęła nie była pewna, czy to nie jej bujna wyobraźnia. Nic nie widziała po otwarciu oczu. Nie mogła mówić, ponieważ jej usta zostały zakneblowane, czymś mokrym i dużym.  Dziewczyna nie potrafiła stwierdzić co dokładnie ma w ustach. Wiedziała, jednak że nie potrafi się tego pozbyć. Chciała się ruszyć, więc spróbowała unieść swoją prawą nogę. W tym samym momencie poczuła jak całe jej ciało zostaje ściskane przez mocną linę, która zaczynała się od jej kostek i szła w górę, aż po samą szyję. Gdyby Andrea ruszyła się mocniej, mogłaby się udusić. Postanowiła nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Jej umysł zaczął natomiast panikować. Chciała zobaczyć, gdzie się znalazła. Dowiedzieć się co się z nią działo zanim zemdlała. Nastolatka nic nie pamiętała, a jej głowa pulsowała boleśnie. Pod swoją pupą czuła zimną, kamienną podłogę, która nieprzyjemnie schładzała jej ciało. Na swoim ciele po paru sekundach poczuła gęsią skórkę. Chciała podkulić nogi, aby się ogrzać, jednak przypomniała sobie o skrępowanym ciele.
  W tle słyszała ciche kapanie wody, dzięki któremu mogła stwierdzić w jak wielkie jest pomieszczenie, w którym się znalazła. Stwierdziła, że ledwo mogłaby się w nim cała wyprostować, gdyż echo kapiącej wody, krótko utrzymywało się w pomieszczeniu.
  Dziewczyna po chwili również usłyszała odgłosy dobiegające ją z naprzeciwka. Pomyślała, że na pewno siedzi przed drzwiami, gdyż głosy dochodziły jakby zza ściany. Słyszała niewyraźnie czyjąś rozmowę, która za moment ucichła.
  Po paru minutach, a może godzinach, Andrea nie wiedziała jak długo czekała aż drzwi się otworzyły. Dostrzegła światło przed swoimi oczami. Poczuła również czyjąś obecność nad sobą. Wzdrygnęła się wystraszona. Nie wiedziała jeszcze z kim ma do czynienia.
  Nastolatka po chwili zorientowała się, że ku jej twarzy zmierza czyjąś dłoń. Dziewczyna nie zdążyła krzyknąć, gdy wtem została pozbawiona opaski, którą miała przed chwilą związaną na oczach. Westchnęła cicho z ulgą.
  Doskonale teraz widziała wszystko wkoło siebie. Czuła się dzięki temu pewniej i bezpieczniej. Chciała się rozejrzeć, jednak mężczyzna stojący przed nią wyraźnie czegoś od niej oczekiwał. Dziewczyna zauważyła, że pomieszczenie, w którym siedziała rzeczywiście było niewielkie. Od drzwi dzieliły ją jedynie dwa kroki.
  Prawdopodobny, porywacz dziewczyny obserwował ją z góry, po czym ukucnął przed nią. Dziewczyna chciała się cofnąć, kopnąć go, ugryźć, zrobić cokolwiek, by się uwolnić. Niestety więzły były zbyt mocne.
  Nieznajomy ponownie uniósł dłoń do jej twarzy i swoimi koniuszkami palców, delikatnie pogładził ją po jej śniadej cerze. Oddech dziewczyny przyspieszył. Przymrużyła oczy spodziewając się jakiegokolwiek uderzenia z jego strony. Nic takiego jednak nie zaszło. Mężczyzna po chwili wstał i wycofał się z ciasnego pomieszczenia. Zamykając drzwi uśmiechnął się do przerażonej dziewczyny.
  Andrea rzuciła swoim ciałem do przodu. Nie chciała znów zostawać tu sama. Od dziecka miała klaustrofobie. Przebywanie dla niej w takich warunkach to najokrutniejsze tortury. Po zamknięciu się drzwi, czuła jak zaczyna brakować jej powietrza. Była pewna, że się tutaj udusi. W pomieszczeniu nie było okien. Ściany zaczęły zbliżać się do siebie, a może tylko jej się zdawało? Nie, na pewno nie. Była pewna, że zaraz zostanie z niej jedynie martwe truchło.
  Dziewczyna czekała i czekała, trzęsąc się z zimna i przerażenia na powrót mężczyzny. Chciała wreszcie wyprostować swoje nogi, czuła jak jej drętwieją. Najpierw  czuła mrowienie w każdej ze swoich czterech kończyn, później jedynie mocny ból aż po czasie przestała odczuwać obecność swoich rąk i nóg.
  Dziewczyna przysypiała, opierając głowę o twardą ścianę za sobą. Budziła się ze stłumionym krzykiem na ustach, który zagłuszała szmata w jej ustach. Zdążyła już dawno wyschnąć przez co Andrea nie tylko była spanikowana, zmarznięta i obolała, ale i spragniona. Dziewczyna zaczęła w myślach modlić się własnymi słowami do własnego Boga, którego przed momentem wymyśliła.
  Rodzina nastolatki była ateistami, więc nie wiedziała do kogo miałaby obecnie zwrócić się o pomoc. Postanowiła pomodlić się po prostu do Boga, następującymi słowami:
  Boże, jeżeli rzeczywiście istniejesz uwolnij mnie!
Uwolnij mnie i daj mi na nowo wolność!
Już nigdy nie pokłócę się z rodzicami, babcią i tą małą wredną jedzą, tylko błagam uwolnij mnie!
Uwolnij! Uwolnij! – wołała błagalnie w myślach.
  Nie wiedziała, który był dzień, a tym bardziej godzina, gdy znów usłyszała kroki za drzwiami. Tym razem osoba na zewnątrz z nikim nie rozmawiała. Drzwi do jej pomieszczenia nagle otworzyły się głośno. Echo i otwarcie rozniosło się po całym korytarzy, który był na zewnątrz.
  Tym razem przed dziewczyną stanęła kobieta. Miała długie, kasztanowe włosy oraz jasną cerę. Jej oczy były czekoladowe i radosne. Andrea od razu im zaufała. Na widok nieznajomej poczuła nadzieje i radość. Sądziła, że dziewczyna na pewno przyszła jej z pomocą. Wyglądała na jej rówieśniczkę.
 Bóg mnie wysłuchał! – pomyślała z radością.
 - Moja biedna… chodź ze mną… dam ci wolność – odezwała się melodyjnym głosem nieznajoma. Andrea na dźwięk jej głosu rozpłynęła się wśród rozkoszy. Głos dziewczyny wydawał się być melodyjnym śpiewem skowronka. Bez wahania dała się rozwiązać dziewczynie.  
  Po wyprostowaniu swoich skostniałych nóg westchnęła z ulgą. Nieznajoma wyjęła z jej ust szmatę, dzięki czemu dziewczyna odzyskała, po czasie czucie w szczęce. Andrea kucnęła, aby wstać lecz zaraz zachwiała się na nogach. Nie potrafiła utrzymać równowagi. Jej nogi ścierpły boleśnie. Nieznajoma pomogła dziewczynie, przytrzymując ją w tali i pozwalając oprzeć się jej na swoim prawym ramieniu.
  Dziewczęta ruszył przed siebie ciemnym korytarzem, gdy wyszły z celi. Andrea nie odzywała się, słuchała jedynie swojej wybawicielki z przyjemnością. Brakowało jej obcego głosu, gdy siedziała sama w zamknięciu.
 - Źle trafiłaś. Parę dni i mogłabym zastać cię martwą – oznajmiła nieznajoma.
 Andrea wciąż nie wiedziała co się wydarzyło ani skąd się tu wzięła. Teraz jedynie zależało jej na jak najszybszej ucieczce z tego miejsca. Nie zwracała już uwagi na pragnienie i strach. Szła przed siebie, myśląc jedynie o wolności, która na nią czeka.
  Dziewczęta po dziesięciominutowym spacerze, po korytarzach piwnicy znalazły się przed schodami. Towarzyszka Andrei chciała ją zaprowadzić schodami na górę. Dziewczyna postawiła opór. Nie wiedziała dlaczego musi kierować się na górę, by wyjść z budynku.
  Nieznajoma dziewczyna, jakby czytała Andrei w myślach odpowiedziała jej natychmiast na pytanie:
 - Jesteśmy w piwnicy. Wyjście jest na parterze.
  Ruszyła po tych słowach znów przed siebie. Dziewczyna po wejściu na samą górę zmęczyła się okropnie. Musiała być w celi przez parę dni, gdyż czuła mocny głód i odwodnienie. Nim ruszyła dalej w kolejny, długi korytarz, który przywitał ją przed schodami, zaczerpnęła ustami głęboko powietrze. Obraz przed jej oczami zamazywał się.
  Nieznajoma ponagliła ją jednak, więc wbrew sobie ruszyła szybciej niż to zaplanowała. Wiedziała, że musi jeszcze trochę pocierpieć zanim otrzyma wymarzoną wolność. Była wdzięczna dziewczynie za trud jaki jej poświęca. Uznała, że na pewno naraża swoje życie dla niej. Była pewna, że ona również została tu w jakiś sposób przetrzymywana siłą. Widziała na odsłoniętych ramionach dziewczyny blizny. Chciała ją o to spytać, jednak ta ją wyprzedziła.
 - Nie bój się. Przy mnie jesteś bezpieczna – zapewniała, wciąż prowadząc, za rękę Andre. Dziewczyna po tych słowach rozluźniła się. Szła przed siebie ochoczo ufając w pełni nieznajomej.
  Ich tułaczka przez kręte korytarze zdawała się nie mieć końca. Andrea zdążyła naliczyć trzysta obrazów wiszących z obu stron na ścianach, które mijały podczas wędrówki. Jej siły z każdym krokiem słabły. Czuła jak jej płuca coraz ciężej oddychają. Dziewczyna zaczęła czuć niepokój, który narastał z każdą chwilą. Chciała się zatrzymać, jednak zdawała sobie sprawę, że jeżeli teraz staną mogą już nigdy stąd nie wyjść. Szła więc przed siebie zataczając się.
 - D-daleko jeszcze…? – spytała Andrea, kiedy czuła, że lada moment zemdleje.
  Nieznajoma stanęła na te słowa, dzięki czemu dziewczyna mogła odetchnąć.
 - W zasadzie już jesteśmy – odparła, ze słodkim uśmiechem na twarzy wybawicielka. Miała rację. Dziewczyny stały przed dębowymi i ogromnymi drzwiami. Wyglądały jak drzwi wejściowe. Andrea uśmiechnęła się. Po jej policzku spłynęły słone łzy. Wolność była tak blisko. Nieznajoma otworzyła drzwi, po czym weszła do środka pociągając mocna za nadgarstek Andre. Zamknęła za nimi szybko drzwi nie oglądając się nawet, czy ktoś ich nie śledził.
  Andrea ku swojemu zaskoczeniu znalazła się w komnacie, w której, na samym środku stał drewniany taboret.
 - Siadaj! – warknęła nieznajoma w jej stronę. Dziewczyna w jednej chwili z uroczego i kochanego aniołka przemieniła się w okrutną bestię. Jej głos nie przypominał już jakiegokolwiek śpiewu. Jej czekoladowe oczy zastąpiły czerwone i drapieżne ślepia. Kryło się w nich pożądanie, którego Andrea nie była w stanie zrozumieć. Usta nieznajomej wyłoniły parę ostrych kieł. Dziewczyna dostrzegła również znacznie dłuższe paznokcie swojej wybawicielki, która okazała się być… no właśnie czym?
  Andrea usiadła posłusznie, zadając sobie w głowie wciąż to samo pytanie. Kim jest osoba, która stoi przed nią? Dziewczyna dygocząc na ciele siedziała potulnie na twardym i zimnym krześle. Pomieszczenie było znacznie większe od celi, z której została uwolniona. Tutaj jednak również nie było okien.
  Nieznajoma podeszła do dziewczyny, po czym schyliła się, tak by ich czoła zetknęły się ze sobą. Dziewczyna czuła oddech swojej napastniczki na twarzy. Patrząc wprost w jej czerwone ślepia Andre ogarnął paniczny strach. Chciała uciec, jednak jej ciało stało się ciężkie, niczym potężny głaz. Nie miała odwagi nawet drgnąć.
  Nieznajoma po paru chwilach wyprostowała się, po czym zaczęła chodzić wkoło swojej zdobyczy.
 - Wiesz jak mnie zwą? – zaczęła dyskusję z Andreą. Ta z kolei nie miała pojęcia, co mogłaby odpowiedzieć. Jej gardło ściskał strach. Odważyła się na nieśmiałe pokręcenie głową.
 - Łowczyni dusz. Wygląda na to, że będę musiała cię nauczyć lekcji dobrego wychowania.
  Łowczyni, gdy stanęła za plecami Andrei, po dziesiątym okrążeniu, wymierzyła w jej głowę mocny cios swoją pięścią. Dziewczyna zachwiała się na krześle. Nie spadła jednak. Towarzyszka przytrzymała ją od tyłu za barki, po czym nachyliła się nad jej uchem, by szepnąć:
 - Krzycz najgłośniej jak potrafisz aniołku.
  Andrea nie rozumiejąc nic z jej słów podniosła swoją głowę. Zdołała znów samodzielnie usiedzieć na krześle. Łowczyni odsunęła się od niej, po czym jednym zamachem rozerwała skórę na plecach dziewczyny.
  Andrea wrzasnęła przeciągle. Dźwięk ten wydobył się prosto z jej wnętrza. Sama była nim zaskoczona.
 - Bardzo dobrze – pochwaliła ją dziewczyna stając nad jej głową. Swoje zakrwawione dłonie położyła na ramionach dziewczyny, mocno wgniatając ją w siedzenie, swoimi ciężkimi rękoma. Andrea wystraszyła się czując jej dotyk na sobie. Ból pleców przerodził się w ostre pieczenie. Potrafiła go, jednak znieść po pewnym czasie. Jej jęki przerodziły się w głębokie i szybkie oddechy.
  Łowczyni zrobiła jedno, potem drugie i trzecie okrążenie, po czym stanęła naprzeciw swojej ofiary – tak, by ta mogła dostrzec jej spojrzenie. Andrea tym razem nic w nim nie ujrzała. Było bez najmniejszych emocji. Przestraszona wstała pospiesznie z taboretu i pobiegła w stronę drzwi ignorując ból, który przeszywał całe jej plecy. Dziewczyna zawisła na klamce nieruchomo. Drzwi były zamknięte i nie miała sił, aby je otworzyć. Przeklęła myślach swoją bezradność.
  Łowczyni zaczęła zbliżać się do uciekinierki powolnymi krokami. Każdy z nich wydawał cichy dźwięk, który niepokoił Andre. Wciąż była odwrócona twarzą do drzwi, gdy wtem została kopnięta w żebra silnym butem dziewczyny.
  Andrea upadła na ziemię. Z jej ust wydobył się cichy kaszel, z którym wypluła na ziemię, niewielką ilość krwi. Teraz nie tylko bolały ją plecy, ale i klatka piersiowa. Dziewczyna zaczęła łkać przerażona. Nie miała nawet siły, by błagać o pomoc.
 - Następnym razem wyrwę ci te twoje rączki, jeżeli znów spróbujesz ucieczki – oznajmiła spokojnym tonem łowczyni. Powiedziała to w sposób, jakby co najmniej mówiła : Andreo ładnie wyglądasz!
  Dziewczyna chwyciła swoją ofiarę za nadgarstki, gniotąc przy tym jej kości. Obie usłyszały cichy odgłos łamania. Zaraz zagłuszył je krzyk dziewczyny, która została pociągnięta po plecach, po podłodze za ręce z powrotem na taboret, z którego ściekała świeża krew.
  Andrea, gdy już znów siedziała dostrzegła przed sobą grubą i nierówną linię świeżej, lepkiej cieczy. Jej plecy pulsowały bólem, a ręce zaczynały sinieć w miejscu, gdzie została chwycona przez dziewczynę. Najmniejszy ból wywoływały żebra.
  Andrea płakała bezgłośnie. Katar ściekał z jej nosa, a po plecach wciąż spływała bordowa krew, brudząc ciuchy dziewczyny i taboret.
 - No dobrze. Powiedz mi coś… to twoja ostatni szansa – odezwała się łowczyni stając znów naprzeciw dziewczyny. Andrea nie rozumiejąc jej zamiarów wytarła swoje mokre od łez oczy, po czym otworzyła usta. Nie wydobył się z nich, jednak żaden dźwięk. Nie potrafiła mówić. Była zbyt przerażona i obolała, aby cokolwiek powiedzieć.
  Dziewczyna stojąca przed nią przewróciła oczami, po czym położyła swoje obie dłonie przy jej ustach. Wyglądała na znudzoną.
 - C-co ty… - zaczęła Andrea, lecz dziewczyna uciszyła ją, kładąc na jej ustach wskazujący palec.
 - Sądziłaś, że naprawdę przyszłam cię uwolnić? – zaczęła łowczyni. Mimo sprzeciwów, włożyła do ust dziewczyny swoją prawą dłoń. – Na jakim ty świecie żyjesz – jej dłoń wędrowała coraz to głębiej.
- Mam na imię Vanessa, a ty jesteś jedynie śmieciem tego świata – palce dziewczyny chwyciły śliski język. Andrea Chciała z nią walczyć jednak na nic zdały się jej wysiłki.
  Vanessa przytrzymała jedną dłonią dziewczyna za szyję, a drugą zaciskała coraz to mocniej palce na języku. Wyglądała na odprężoną, a mówiąc sprawiała wrażenie matki, która opowiada swojemu dziecku bajkę. – Śmieciem, które ma obowiązek oddać mi swoją duszę – ręce Vanessy znieruchomiały, a oczy Andre rozszerzyły się przerażone. Wiedziała już co ją czeka.
  Dziewczyna psychicznie zaczęła przygotowywać się na ból, jaki zaraz odczuje. Nie była jednak pewna, czy człowiek może być gotowy na ból.
 - Więc przestań się opierać! – warknęła zaciekle Vanessa i w tym samym momencie mocnym pociągnięciem wydobyła z ust dziewczyny swoją dłoń, zaciśniętą wokół zakrwawionego języka.
  Andrea wrzasnęła ochryple. Jej oczy zaszły Łazami. Czuła silny ból i pieczenie ostre pieczenie, dzięki któremu zemdlała.
  Ocknęła się leżąc na chłodnej ziemi. Leżała wśród krwi. Z jej ust wypływała bordowa ciecz. W ustach czuła metaliczny posmak oraz znów ten okropny, pulsujący ból. Poderwała się do góry, kaszląc przy tym głośno. Wiedziała, że aby się nie udusić musi cały czas patrzeć w ziemię. Inaczej zachłystnęła by się własną krwią. Chciała znów zemdleć. Andrea w tej pozycji nie mogła dostrzec Vanessy, która podeszła do niej. Dziewczyna dotknęła rękoma jej butów. Vanessa przygniotła jej głowę prawą stopą, po czym kopnęła lewą, prosto w jej twarz, jak piłką. Andrea poleciała wprost na ścianę, na której to wylądowała plecami. Opadając na ziemię, pozostawiła na ścianie krwawy, rozmazany, bordowy ślad.
 - Jesteś beznadziejna – westchnęła Vanessa, patrząc na swoją ofiarę.
  Łowczyni nie czekając dłużej podeszła do dziewczyny, uklękła przed nią, po czym nachylając się nad jej ustami wchłonęła jej duszę, która była czarniejsza od wszystkich jakie do tej pory miała okazję próbować.  
  Po odebraniu swojej własności Vanessa skierowała się w stronę drzwi.
 - Tyle bałaganu przy jednej, małej dziewczynce. Posprzątaj tu nim wrócę – powiedziała łowczynie wychodząc.

  Andrea rozpłakała się po wyjściu dziewczyny, po czym ponownie zemdlała. 
_____________________________________________________________________________
WITAM! OTO OBIECANY PROLOG. ZAPRASZAM DO CZYTANIA! 

poniedziałek, 30 listopada 2015

ON

 Gabriel siedział nieruchomo, w fotelu przed rozpalonym kominkiem. Zegar wiszący, za mężczyzną na ścianie tykał miarowo – tik-tak, tik-tak. Po pewnym czasie dźwięk ten, zaczął go irytować.
  Niespokojnie poruszył się na siedzeniu, po czym zamknął oczy, aby skupić swoje myśli. Przed jego oczami pojawiła się znów ona – długowłosa brunetka o czekoladowych oczach i rumianych policzkach. Na jej ustach malował się uśmiech, jakiego żadna istota na ziemi nie posiadała. W głowie słyszał jej cichy, przyjemny dla ucha chichot, gdy wtem został mu on przerwany donośnym i głośnym dźwiękiem zegara.
   Zaczął rytmicznie i tępo wybijać godzinę dwunastą – bim-bam, bim-bam. Jego dźwięk zdawał się trząść wszystkimi ścianami w salonie i na korytarzu. Gabriel otworzył swoje wściekłe oczy. Poczekał cierpliwie aż ten ucichnie. Po zapadnięciu ponownej ciszy, mężczyzna westchnął ciężko. Pragnął ponownie wrócić do dziewczyny, o której przed chwilą rozmyślał, jednak nic z tego. Jego myśli zostały zakłócone. Wiedział, że w każdej chwili mógłby, po prostu pójść do kobiety.
  Jej komnata znajdowała się w korytarzach piwnicy. Nie dochodziło tam żadne światło, a rozmowy zagłuszały grube ściany, zbudowane z cegły. Panował tam chłód oraz wilgoć.
  Gabriel nie ruszył się jednak ze swojego miejsca. Pozostał w salonie, w fotelu, na którym to nie tak dawno zabawiał się z jedną z pokojówek. Zapamiętał jej jędrne pośladki oraz piersi. W jej oczach malowała się naiwność, a usta rozchylała do pocałunku, kiedy tylko tego zapragnął. Żadna, ludzka kobieta nie potrafiła mu się oprzeć. Dar ten uważał kiedyś za najwspanialszy ze wszystkich. Od pewnego czasu jednak, nie bawią go już polowania na naiwne dziewczynki oraz rozkoszowanie się ich brudnymi duszami. Chciał czegoś więcej. Pragnął jej i tylko jej.
  Przyniosłem ją tu na własnych rękach – wspominał na głos, patrząc na swoje dłonie. Obiecałem się nią zaopiekować, a zamiast tego skazałem ją na wieczne potępienie. Już nigdy nie zazna spokoju. Zawsze będzie widzieć w sobie potwora. Jak my wszyscy.
  Gabriel nie mógł uwierzyć w los jaki zgotował dziewczynie. Dziesięć lat temu, gdy sprowadził ją do pałacu swojego brata, uważał że to najlepsze co mógł dla tej niej zrobić. Mało tego. Czuł dumę i oczekiwał podziękowań ze strony dziewczyny. Według niego życie wśród demonów to idealne rozwiązanie dla młodej, czysto krwistej łowczyni dusz. Miała tutaj pod dostatkiem ludzi, których mogłaby okradać z ich grzecznych i nieczystych dusz. Czego mogłaby chcieć więcej?
   Mężczyzna zapomniał, jednak o jednym fakcie. Swoim bracie. Marshall był specyficznym i upartym demonem. Zawsze dostawał to czego chciał. Vanessa, bo tak miała na imię łowczyni, gdy zaczęła dojrzewać przypadła do gustu demonowi. Szczególnie kiedy dowiedział się od Gabriela, że jest ona czysto krwista. Dzięki takiej zdobyczy demon mógł napić się jej krwi i stać się odpornym na broń łowców demonów.  
   Gabriel na ich myśl wykrzywił usta w grymasie. Nienawidził sukinsynów. Do tej pory jego rana na plecach, po ostrzu zgody się goi. Zadał ją trzy lata temu młody chłopak o imieniu James. Ledwo wyrósł z pieluch, a już miał na swoim koncie dwadzieścia dwa demony. Niezły wynik jak na tak młodego łowcę. Demon wstał, aby oderwać się od ponurych myśli, gdy wtem ujrzał przed sobą rzucony, długi cień.
 - Witaj! Tak późno, a ty tutaj? – dobiegł jego uszu znajomy głos.
 - Kristofer! Stęskniłem się za tobą – oznajmił sarkastycznie, pozostając na swoim miejscu.
  W powietrzu rozniósł się wyraźny zapach wanilii oraz truskawek. Gabriel doskonale znał go na pamięć. Wampiry otaczały go ze wszystkich stron. Czasem zastanawiał się dlaczego jego brat pozwala im z nimi żyć. Zabijają ich zwierzynę (ludzi) oraz zakłócają spokój nocą krzykami, które wydają ich ofiary. Kolejni idioci, których mężczyzna nienawidził.
 - Słyszałem, że niebawem nasze gołąbeczki mają zamiar się pobrać – odparł z wyraźnym zadowoleniem na ustach wampir. W jego oczach kryła się satysfakcja. Wyczekiwał reakcji swojego towarzysza.  Uwielbiał irytować Gabriela. To było jedno z ulubionych zajęć Krisa.
  Gabriel ku rozczarowaniu Kristofera nie wykazał żadnej reakcji. Pozostał niewzruszony. Jego wzrok utkwił w palonym ogniu w kominku.
 - To pakt, a nie żaden ślub – poprawił go, po chwili Gabriel. W jego głowie zaczęły roić się najrozmaitsze obawy. Nie sądził, że jego brat naprawdę chciał zawrzeć pakt z Vanessą. Wiedział, jednak że musi go od tego zwieść nim będzie za późno.
 - Niech będzie. Tak, czy inaczej będą wtedy już na siebie… hmm… skazani – zaśmiał się wampir głośno, przygłuszając zegar ścienny.
  Po moim trupie! – pomyślał Gabriel. Jego dłonie zacisnęły się w pięść. Szybko je rozluźnił, przypominając sobie, że nie jest już sam.  Nie odpowiadając , wyszedł w ciszy, pozostawiając samotnego w salonie Kristofera.
  Gabriel zmierzył ku korytarzowi, który rozciągnął się przed nim po wyjściu z komnaty. Przejścia i tunele w zamkach była zawiłe i długie, miał czas na rozmyślanie i spacerowanie nocą. Nie przejmował się zgubieniem. Mieszkał w tych korytarzach od ponad dwustu lat. Miał sporo czasu, aby dokładnie poznać każde przejście, czy zakamarek.
  Pakt! Chyba sobie kpi – pomyślał idąc, coraz to szybciej przed siebie. Doskonale wiedział na czym polega umowa zawarta między demonem. Jego dłonie znów nerwowo się zacisnęły, a zęby zatrzeszczały o siebie.
  Osoba, która zawrze tak zwany Pakt Krwi z demonem jest zdana na jego łaskę. Demon zobowiązuje się do obrony i opieki swojej ofiary, jednak tym samym otrzymuje pełny dostęp do jej krwi, ciała oraz duszy. W każdej chwili może zrobić ze swoim łupem na co tylko będzie miał ochotę.
Do tej pory demony zwierały Pakty Krwi jedynie z ludźmi, dzięki czemu ci nie umierali w dniu ostatecznym bądź wychodzili z niewyleczalnych, śmiertelnych chorób ( Lekarze głupieli, gdy ich pac jęci budzili się rano i skakali z radości, gdy jeszcze wczoraj żegnali się ze światem żywych).  W ramach tego godzą się na pełne oddawanie demonom. Nie są świadomi, że z czasem ich siły się wyczerpią i pewnego dnia demon wyssie, razem z krwią całą ich duszę i energię życia. On dostanie tym sposobem nowe życie, a człowiek umrze w konwulsjach i cierpieniach.
  Gabriel nigdy, jednak nie słyszał o pakcie między łowczynią dusz, a demonem. Nie wiedział, czy dziewczyna ma szanse przeżyć. Wątpił w to. Nie wierzył, by w jej przypadku mogło by być inaczej. Sądził, że jedynie okres jej życia, będzie wydłużony o parę dni. Musiał coś szybko wymyślić, aby wyciągnąć ją z gówna, w które sam je w pakował.
   Zaraz jednak poczuł ostre palenie w gardle, a jego węch i słuch wyostrzyły się. W powietrzu wyczuł znajomą, słodką woń, której nie potrafił się oprzeć. Odciągnęła jego uwagę od wcześniejszej rozmowy z Krisem i obawach. Ruszył przed siebie pewnym krokiem, z drapieżnym wzrokiem. Jego oczy zamieniły się w ciemnoszare ślepia. Paznokcie jego wydłużyły się i przypominały obecnie pazury dzikiego kota.
  Gabriel stanął na moment, by sprawdzić skąd dokładnie dobiega intensywny zapach. Zaciągnął się apetycznym aromatem, po czym stwierdził, że tuż za rogiem przed nim stoi jego sarenka.
  Demon zakradł się za pobliski róg i wychylił delikatnie głowę. Nie mylił się co do swoich obliczeń. W pobliskim korytarzu stała Paula – nowa pokojówka Vanessy.

  Mam nadzieje, że się nie pogniewa – pomyślał Gabriel, po czym z prędkością światła rzucił się na dziewczynę. Paula nie zdążyła zareagować, gdy wtem poczuła na swoim karku, zimne i ostre pazury napastnika. Nim zdążyła wydać z siebie jakikolwiek głos, Gabriel rozerwał skórę na jej karku, z którego trysnęła bordowa, świeża krew. Mężczyzna obrócił swoją zdobyć na plecy, po czym rozerwał jej bluzkę i biustonosz. Demon, był za mocno spragniony, aby bawić się dzisiejszego dnia w kotka i myszkę. Be większego zastanowienia, włożył swoją prawą dłoń do jej gardła i silnym pociągnięciem wyrwał jej język z gardła, potem wziął się za jelita, serce i inne, apetyczne organy. Wszystkie jej flaki i bebechy wypłynęły z jej wnętrza na chłodną, betonową ziemię. Dzisiejszego dnia nie interesowała go jej dusza. Postanowił ją oszczędzić. 
_________________________________________________________________________________
WITAM! TO JUŻ DRUGI POST NA BLOGU! OTO KOLEJNE WPROWADZENIE WAS W KRWAWY I SZARY ŚWIAT BEZDUSZNYCH ISTOT. NIEBAWEM POJAWI SIĘ PROLOG! GORĄCO ZAPRASZAM DO CZYTANIA! 

sobota, 28 listopada 2015

Poznajcie Vanesse

  W komnacie panował nieprzyjemny chłód oraz brak niezbędnego powietrza. Nie było okien przez, które mogłoby ono wpadać do pomieszczenia. Było go zdecydowanie za mało dla Vanessy. Po miesiącu przebywania w piwniczych korytarzach dziewczyny płuca przyzwyczaiły się. Nie sądziła, że to możliwe. Obecnie nie potrzebowała zbyt wiele, by żyć. Jeden posiłek na tydzień oraz codziennie jedna szklanka wody. Tyle Vanessa potrzebowała do przeżycia. Jej głównym źródłem życia stała się krew ofiar. Wiedziała, że z każdym mijającym miesiącem będzie potrzebowała jej coraz to więcej.
  Jej źródła otaczały ją ze wszystkich stron. Ludzie, zwani przez dziewczynę kontenerami , chodziły na ogół samotnie po korytarzach, przemieszczając się z pokoi do pokoju. Była to łatwa zdobycz. Wiedziała, że to na pewno za sprawą Marshalla, który zabronił chodzić w parach. Nie wspominając o grupowych przechadzkach.
  To dobry pomysł, aby służbą byli ludzie – pomyślała, któregoś dnia, rozkoszując się aromatycznym zapachem słodko – kwaśnej, ludzkiej krwi. 
  Przez cały tydzień nastolatka zachodziła w głowę, jak krwiodawcy oddychają. Odpowiedź otrzymała po dwóch tygodniach. Ukryła się zza rogiem ściany i obserwowała jak jej ofiara upada na podłogę atakowana przez falę kaszlu, która rosła z każdą sekundą. Kaszlała własną krwią, co podsyciło apetyt Vanessy.
  Człowiek był dwudziestoletnim chłopakiem. Codziennie rano przynosił do pokoju Vanessy świeżą i wypraną pościel, a starą zabierał do prania. Zawsze witał ją ciepłym uśmiechem. Jego oczy zdradzały jego chęć do życia. Wierzył, że dzięki tej pracy zarobi odpowiednio, aby było go stać na leki dla ciężko chorej siostry. Ufał swojemu pracodawcy. Był nieświadomy, że znalazł się w klatce zgłodniałych lwów. Ludzka naiwność potrafi zgubić.
  Nie wytrzymała dłużej Vanessa i podeszła do niego ochoczo. Stanęła tuż nad nim. Zastanawiała się jak bardzo może go boleć. Nie. Nie było czasu na rozkoszowanie się bólem. Trzeba korzystać póki krew jeszcze świeża.
  Chłopak na widok znajomej twarzy uśmiechnął się, po czym znów zwrócił głowę do ziemi i wykaszlał kolejną porcję bordowej krwi. Vanessie podobała się jego wiara w dobroduszność nieznajomych mu osób.
  - Pomóż mi… duszno… tak strasz….- ponowna fala kaszlu zaatakowała chłopaka nim zdążyła dokończyć swoje błagania.
  Jeremiasz, tak miał na imię. Przypomniała sobie na dźwięk jego głosu.  Dziewczyna postanowiła zabawić się ze swoją zdobyczą. Uwielbiała sprawiać ból, ale jeszcze bardziej wolała widzieć naiwność i nadzieje w oczach ludzi.
  - Co cię boli koteczku?  - spytała z udawaną, matczyną troską w głosie.
 - T-tutaj… - chłopak wskazał na klatkę piersiową, po czym runął na ziemię. Kaszel, nie. Krzyk bólu, opanował całego Jeremiasza.
 - Nie martw się. Za chwilę przestanie – odparła dziewczyna wyciągając swoją bladą i kościstą dłoń w stronę chłopaka.
 Dzisiejszego dnia nie ukryła swoich czarnych paznokci pod rękawiczkami. Chłopak jednak nie zwrócił na nie uwagi. Nie zauważył również jej czerwonych ślepi. Widział jej złudną dobroć.
  Mężczyznę nie trzeba było prosić drugi raz. Wyciągnął swoją prawą dłoń w jej stronę. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Zacisnął zęby i chwycił dłoń swojej wybawicielki najmocniej jak potrafił.
 - Dobrze. Dzielny jesteś kwiatuszku.
  Vanessa owinęła swoją dłoń wokół jego, z siłą węża boa. Mężczyzna cicho westchnął, lecz nie rozluźnił uścisku. Podciągnęła go do góry. Jeremiasz wydał z siebie głośny krzyk.
  Tak cholernie musi go boleć – pomyślała dziewczyna z uśmiechem na ustach.
  Chłopak stojąc na nogach, podtrzymywany za obie ręce, rękoma dziewczyny – jak szmaciana lalka zemdlał w ułamku sekundy.
  Dziewczyna zawiedzona podsunęła go pod ścianę. Jego nogi przyblokowała swoim kolanem, natomiast ręce przytrzymała swoimi. Czekała aż się ocuci. Wiedziała, że niebawem to nastąpi.  Po niecałej minucie z ust mężczyzny wydobył się kaszel, którym to pobrudził górę bluzki dziewczyny. Miała szczęście, że nikt nie kręcił się dzisiejszego dnia korytarzami.
 - Aniołku! Nie umieraj! – zawołała, gdy ten otworzył oczy. Na ustach chłopaka pojawił się radosny uśmiech, zaraz po tych samych ustach spłynęła płynna strużka apetycznej krwi.
  Dość tego. Czas na obiad – pomyślała zniecierpliwiona.
  - Wij się z bólu, krzycz, ale nie uciekaj. Pamiętaj, znajdę cię jeżeli uciekniesz i ukarzę – zagrzmiała srogo dziewczyna. Zamieniając swój słodki głos, na grobowy i chłodny ton. Jej zatroskane oczy zapłonęły z pragnienia, a czułe usta ukazały ostrą parę kieł.
 - C-co to?! Kim ty… - Chłopak nie zdążył dokończyć, gdy wtem Vanessa wbiła w sam środek jego tętnicy swoje kły. Krew ofiary kapała po jej brodzie, na podłogę.
  Mężczyzna starał się odepchnąć ją, lecz był zbyt słaby. Vanessę nawet to lekko rozbawiło. Cieszyła się że jej ofiara chodź trochę z nią powalczy. To było całkiem interesujące i podsycało jej pragnienie. Chłopak zaczął robić się coraz chłodniejszy. Czuła to doskonale. Wiedząc, że odchodzi oderwała się od niego, by szepnąć mu do ucha:
 - Miłego dnia Jeremiaszu – po tych słowach wyrwała ze wściekłością lwa skórę mężczyzny z jego prawej strony szyi, po czym łapczywym językiem zaczęła zlizywać krew z jego odsłoniętych żył tętniczych. Była taka pyszna. Niczym woda dla spragnionego. W następnej kolejności swoją prawą dłoń przyłożyła do wciąż bijącego pospiesznie serca, po czym wbiła swoje pazury pod skórę mężczyzny, by wyrwać wściekle je z klatki piersiowej. Jeszcze przez moment tętniło życiem w jej dłoniach, po czym zamarło w bez ruchu. Zjadła je łapczywie z wielkim apetytem. Jej oczy z kolei zapłonęły czerwienią.
  Jeremiasz nie zdążył nawet krzyknąć. Opadł po całym spektaklu na ziemię. Vanessa stanęła nad nim i cmoknęła, wracając do swojego dawnego ludzkiego wyglądu. Jej kły były znów niewidoczne, wróciły łagodne, czekoladowe oczy, a bladość na jej twarzy ukryły rumieńce, które pojawiły się na policzkach.
 - Zobacz jak nabrudziłeś. Suzanne będzie musiała teraz to wszystko posprzątać. Niedobrze – odparła, po czym oddaliła się od mężczyzny chwiejnym krokiem. Zbyt duża ilość krwi w jej organizmie wywołała u zawroty głowy. Było to jednak mimo wszystko przyjemne uczucie. Nareszcie nie czuła ścisku oraz suchości w swoim gardle. Jej ciało nie pulsowało już na zapach krwi, pozostało spokojne. Przynajmniej do następnego dnia., którego to znów poczuła znajome pragnienie i zapach unoszący się w powietrzu. Dopiero teraz dotarł do niej sens braku okien. Cały aromat uleciałby wtedy przez okno. To smutna i ponura myśl. Natomiast teraz mogła delektować się w samotności pyszną zdradziecką wonią. Czując, że nie wytrzyma dłużej wyszła ze swojego spokoju.
  Za następnym skrętem dojrzała sprzątaczkę ze ścierką w dłoni. Przecierała zakurzone obrazy. Na widok dziewczyny uśmiechnęła się radośnie.
 - Witam Panienkę! – pomachała prawą dłonią, na którą nałożyła gumową rękawiczkę.
 - Witaj! – odparła z udawanym entuzjazmem Vanessa. Jej oczy zabarwiły się na czerwono, a język został ściśnięty z obu stron przez kły.

  Dziewczyna podeszła do swojej ofiary i pomogła jej sprzątać. Sprzątaczka nie wiedziała jeszcze, że największy bałagan dopiero zrobią.
____________________________________________________________________________
OTO POCZĄTEK MOJEGO PIERWSZEGO, NA TYM BLOGU OPOWIADANIA. PROLOG DOŚĆ SPECYFICZNIE, BĘDZIE NAPISANY TROCHĘ PÓŹNIEJ.
MIŁEGO CZYTANIA I MAM NADZIEJE, ŻE DO ZOBACZENIA! :)